Kochany Boże,
Najukochańszy Tatulo,
wysłuchaj mnie,
proszę.
Jeżeli widzisz mnie
możesz się zastanawiać
dlaczego tak drżę?
Dlaczego tak mocno trzymam ręce w modlitwie?
Dlaczego ledwo już mówię?
Dlaczego mój głos tak często się urywa?
Ledwo wychodzi
z zaciśniętego gardła
pod które serce,
a raczej kawałki jego,
wstąpiło,
a nie słyszę już chyba nic
z wyjątkiem jego bicia ichniejszych pozostałości.
Swoją wiarę widzę w Tobie
jednakże czuję,
że nic nie może popchnąć go w moją stronę
i związać stale
by mnie kochał
jak Cię najuboższy sługa,
który przecie tyle daje
z tego co posiada.
Chociaż naiwną żem była
i wierzyła
w co innego
w inny kres takich zdarzeń.
I za to pragnę przeprosić nie tylko Ciebie,
ale i jego.
Za to, jak bardzo go pokochałam
za to, jak bardzo umiłowałam,
a chociaż cierpiałam wielce
nie potrafiłam żyć
z faktem
że porzuciłam go
a nie on mię.
Nie chcę mu się narzucać,
ale,
proszę cię o to,
aby on był kiedyś jeszcze moim drogim przyjacielem,
żebym wiedziała,
że mogę się chociaż tylko do niego uśmiechnąć.
Jednak, jeżeli to jest niemożliwym
to proszę cię,
o to,
o główny cel dzisiejszej modlitwy,
o szczęście
i uśmiech
na rozradowanej twarzy jego.
Szczęście niech zostanie jego przyjaciółką,
niech go pokocha
z całego serca
i nie puszcza,
nie zostawia,
niech on będzie
istocie szczęścia
oczkiem w głowie.
Weź go pod swoją opiekę
naprowadź go na Siebie
bo tyś jest szczęściem
człeka wierzącego.
Mi daj tylko odpoczynek,
spokój.
Jestem zmęczona.
Czuwaj nade mną
i także nad nim,
o co Cię tak śmiem ubłagać.
O nic więcej Cię dziś nie proszę.
To chyba niewiele, prawda?
Chwała Tobie,
Ojcze,
Tato,
Tatulu.
Bądź pochwalony na wieki wieków.
Amen.